Przeskocz do treści

O ciąży dowiedziała się w urodziny, jej szczęście nie trwało długo – historia z poronienia

Zawsze, gdy sięgam pamięcią do tamtych dni ogarnia mnie przygnębienie. Kiedyś myślałam, że taka tragedia mnie nie spotka. Koleżankę z pracy, sąsiadkę z bloku może i owszem, ale na pewno nie mnie. Nie potrafiłam też współczuć kobietom, które po poronieniu wypłakiwały oczy nad swoimi nienarodzonymi dziećmi. Ich problemy były dla mnie czymś abstrakcyjnym, a smutek, które odczuwały wydawał mi się wyolbrzymiony. Wszystko zmieniło w zaledwie jedną noc przed dwoma laty. To właśnie wtedy, na oddziale ginekologiczno – położniczym w szpitalnej ubikacji straciłam dziecko.

To było dziecko chciane i wyczekiwane

O tym, że jestem w ciąży dowiedziałam się w swoje 30 urodziny, sprawiając tym samym prezent nie tylko sobie, ale i Markowi – mojemu mężowi. To było dziecko chciane i wyczekiwane. Staraliśmy się o nie od wielu miesięcy. Wspólnie postanowiliśmy że nikomu nic nie powiemy, dopóki lekarz nie potwierdzi ciąży. Moje pierwsze badanie USG wszystko potwierdziło – byłam w 10 tygodniu ciąży. Poczuliśmy ogromną radość. Jak się później okazało – zbyt wcześnie…

Leki nie przyniosły żadnej poprawy

Przez pierwsze tygodnie ciąży nasze dziecko rozwijało się zupełnie normalnie i nic nie wskazywało na możliwe komplikacje. Czułam się w miarę dobrze i wyobrażałam sobie jakie będzie moje dziecko, gdy już przyjdzie na świat. Snuliśmy z mężem plany dotyczące naszej przyszłości jako pełnej rodziny. Któregoś dnia, w okolicach 9 tygodnia, niespodziewanie pojawiło się plamienie, początkowo było skąpe, ale wystarczyło, żeby poważnie mnie wystraszyć. Od razu pojechałam do swojego ginekologa, który oprócz przepisania pigułek i zalecenia leżenia nic konkretnego nie powiedział. Nie byłam zadowolona z tej wizyty. Spodziewałam się po nim większego zaangażowania, to była przecież moja pierwsza ciąża. Jednak jego chłodna reakcja pozwoliła mi myśleć, że to bardzo rutynowy przypadek i spotyka się z takimi na co dzień. Przecież gdyby było inaczej, to jego reakcja byłaby o wiele poważniejsza.

Po kilku dniach od wizyty u lekarza zaczęłam bardzo mocno krwawić. Doskwierał mi też ból całego ciała, największy czułam chyba w krzyżu. Stwierdziliśmy, że nie ma sensu czekać i trzeba jechać do szpitala. Nie mówiliśmy o tym, ale chyba obydwoje spodziewaliśmy się najgorszego. Wciąż miałam jednak nadzieję, że może nie wszystko stracone i uda się uratować moje dziecko.

„Nic z tego nie będzie, tętna brak, trzeba wywoływać…”

Resztki nadziei odebrał mi lekarz, który miał wtedy dyżur na oddziale. „Nic z tego nie będzie, tętna brak, trzeba wywoływać…” I tyle, nic więcej. Żadnych słów pocieszenia, wsparcia, niczego. Nie próbował wytłumaczyć mi dlaczego tak się stało. Było i nie ma, tak, po prostu. To okropne wspomnienie, które nadal wzbudza we mnie smutek i niezrozumienie. Nie życzę czegoś takiego nikomu.

„Dlaczego Pani tak krzyczy? Przecież nic się nie dzieje”

Trafiłam na kilkuosobową salę. Wśród innych kobiet widziałam świeże mamy oraz te, które za chwilę miały się nimi stać. Myślałam, że takie kobiety jak ja trafiają do osobnych sal, żeby mogły w spokoju przeżywać stratę, z dala od podekscytowanych matek i ojców. Dostałam jakieś środki, które miały spowodować poronienie. Kilka godzin później, w środku nocy i w okropnych bólach pobiegłam do toalety. Po chwili było już po wszystkim. Zawołałam pielęgniarkę, z myślą, że udzieli mi pomocy. „Dlaczego Pani tak krzyczy? Jest środek nocy. Przecież nic się nie dzieje.” – usłyszałam tylko. Do dzisiaj brakuje mi słów by opisać co wtedy czułam.

Personel szpitala traktował mnie raczej zwyczajnie. Bez emocji, pocieszania i współczucia…Cóż, ja też tego nie robiłam, gdy którąś z moich koleżanek spotkała podobna tragedia. Spytali mnie tylko, czy chcę pochować moje dziecko.

Czułam się gorsza od innych

Stratę naszego dziecka przeżyliśmy z Markiem bardzo źle, choć on i tak trzymał się lepiej ode mnie. Popadłam w apatię, nie byłam w stanie o niczym myśleć, ani normalnie funkcjonować. Wypoczynek w domu trochę mi pomagał, jednak tygodnie mijały i zbliżał się czas powrotu do pracy. Nie potrafię tego wyjaśnić, ale w pewnym momencie czułam się wybrakowana i gorsza od innych kobiet. Bo niby dlaczego im się udało a mnie nie? Teraz już wiem, że tak po prostu musiało być.

2 lata po poronieniu jesteśmy szczęśliwymi rodzicami

W końcu jakoś pogodziliśmy się ze stratą, choć po takich przeżyciach, powrót do rzeczywistości okazał się wyjątkowo trudny. Lekarz prowadzący zalecił nam badania genetyczne, które wykazały poważne wady naszego dziecka. Tak naprawdę nie było szans na donoszenie ciąży i nie można było nic zrobić. Mimo ogromnej straty, ta wiadomość nas trochę uspokoiła ponieważ wiedzieliśmy, że są duże szanse na kolejne dziecko. Dziś po paru latach jesteśmy szczęśliwymi rodzicami 10-miesięcznego Mikołaja, który jest teraz dla nas całym światem. Choć nie miałam okazji poznać swojego pierwszego dziecka, to zawsze będzie ono już zajmować szczególne miejsce w moim sercu.

Podziel się swoją historią

Chcesz podzielić się swoją historią? Napisz do nas!

    * Pola wymagane


    Ten artykuł jest chroniony prawami autorskimi. Niedopuszczalne jest zwielokrotnianie, modyfikowanie, publiczne odtwarzanie i / lub udostępnianie Serwisu, jego części, materiałów w nim zamieszczonych i / lub ich części, za wyjątkiem przypadków wskazanych w obowiązujących w tym zakresie przepisach prawa.

    Zdjęcie: © pixabay.com

    5/5 - (1 głos / głosy)
    5/5 - (1 głos / głosy)

    Dodaj komentarz

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    Nasi partnerzy