Dlaczego nie mogę zajść w ciążę? Moja historia niepłodności
Tytuł tak naprawdę jest trochę przewrotny, bo upragnione i wyczekane dziecko już mam – rozrabia właśnie z tatą, a ja mam chwilę, żeby napisać tę historię. Ale to pytanie towarzyszyło mi codziennie, dosłownie w każdej sekundzie przez 20 długich miesięcy… Dziś, kiedy jestem szczęśliwą mamą, mogę wreszcie podzielić się tym wszystkim. Może to komuś pomoże, kto wie? Chociaż długo nie chciałam do tego wracać…
Młodzi, zdrowi, zakochani, niedługo będzie dziecko – każdy tak myśli
A przewrotność losu jest taka, że to się coraz rzadziej spełnia… My też byliśmy święcie przekonani, że wystarczą trzy miesiące – no, góra pół roku – i już się uda. W naszym idealnym planie to był właśnie czas na dziecko, więc miało być dziecko.
Nie próżnowaliśmy, dlatego po tych sześciu miesiącach czułam lekki niepokój. „Dlaczego nie mogę zajść w ciążę?!” Przecież nigdy nie mieliśmy problemów zdrowotnych. No ale nic, niepłodność stwierdza się po roku, więc nie chciałam panikować. Tylko trochę (trochę bardzo…) bardziej zwracałam uwagę na dni płodne i zaczynałam myśleć o tym właściwie bez przerwy.
Zobacz też: Myślałam, że nigdy nie zajdę w ciążę – dziś mam dwójkę maluchów
Potem było mi po prostu wstyd
Przed rodziną, znajomymi, SAMĄ SOBĄ. Coraz większa liczba dzieci w otoczeniu, Kubuś, Hania, Amelka, a ja tylko jako „ciocia”. I kolejna myśl: „co z nami nie tak, że się nie udaje?!”. Wydawało mi się, że każdy nas ocenia, że za naszymi plecami coś sobie szepczą. No i że przecież nic nie rozumieją, mają dzieci, największe szczęście, jakie mogło ich spotkać. A my? Ciągle sami!
Nie czekaliśmy w końcu tych 12 miesięcy, żeby zrobić badania
Od lekarza do lekarza, od gabinetu do gabinetu, płacz, nerwy, nieprzespane noce, kłótnie, wzajemne obwinianie, wydane naprawdę duże pieniądze… Na szczęście w porę się opamiętaliśmy, ale nasze małżeństwo wisiało na włosku w pewnym momencie! Prawie się rozstaliśmy, bo kto by taką atmosferę w domu wytrzymał.
W końcu, po 19 miesiącach starań, podjęliśmy decyzję, że czekamy jeszcze jeden kolejny miesiąc, a potem idziemy do kliniki leczenia niepłodności.
Miesiąc minął i nadal nic…
Umówiliśmy się na spotkanie, mieliśmy rozmawiać o inseminacji albo in vitro, myślałam, że to jedyne wyjście. Byłam już tak zmęczona i zrezygnowana… że nawet nie zauważyłam, że coś mi się okres spóźnia. Po prostu chciałam jak najszybciej zacząć procedury w klinice.
Mąż mówił, że jestem jakaś dziwna (a zna mnie dobrze) i rzucił, ze to może ciąża? Popukałam się w czoło i szczerze mówiąc – popłakałam. „Jak on może tak sobie żartować?!” No ale kupił i przyniósł test, kazał mi go zrobić, chociażby dla świętego spokoju.
Dwie kreski? Nie, to niemożliwe
Chociaż wszystko wskazywało na to, że na teście są dwie kreski, nie wierzyłam w to i nie cieszyłam się na zapas. Zrobiłam badanie z krwi (beta-hcg). Potwierdziło. Wizyta u ginekologa – „gratulację, jest pani w 8. tygodniu ciąży”.
Mąż w euforii, a ja? W szoku. Przez jakiś tydzień to do mnie nie dochodziło, nie chciałam nawet odwoływać naszej wizyty w klinice… Później, naprawdę stopniowo, docierało do mnie, że będę mamą. I wtedy zaczęłam myśleć pozytywnie.
Dziś te myśli mnie nie opuszczają
To były bardzo trudne miesiące, wiele razy traciłam wiarę, że się uda i że kiedyś spełnimy marzenie o rodzicielstwie. Ale mimo wszystko teraz jesteśmy rodzicami. I skoro mamy Eryczka, już nic nie jest nam straszne! Może nawet kiedyś zaczniemy starać się o rodzeństwo dla niego?